Po moim skromnym doświadczeniu z filmem myślę, że jest to sprawa
1. stresu - im większy, tym mniejszy wstyd
2. "ogrania" (nie mylić z "ogrzeniem").
Jestem amatorką, nienawidzę robić mi zdjęć
, do tego mam kompleksy i jestem nieśmiała (proszę się nie nabijać, ja się tutaj zwierzam), a w pewnym momencie było wszystko jedno, czy gapie się gapią na to, jak mnie fotografują na tych cholernych schodkach (2 godziny) czy kręcą (ponad godzinę). Byłam tak skoncentrowana na tym, by zagrać na "akcja" i wyłączyć się na "cięcie", że zwisali mi dodatkowo robiący zdjęcia, czy komentujący (że pewnie do Playboya pozuję, serio!).
Natomias podczas palenia wiatraka wyległa cała wieś, by popatrzeć, ale ja miałam już taki poziom stresu na barkach, że wypieprzyłam osobiście całą wieś za umowną linię. Co dziwne: wieś, która do tamtego pamiętnego dnia traktowała mnie jak UFO (pisarka, wiedźma i spluwanie przez lewe ramię) od dnia zdjęć zaczęła mi się kłaniać. Od wyrostka po sołtysa.
Magia kina....
Tak więc co do wstydu: zmęczenie, ogranie, stres - to dobre metody na tremę.